Piątek, 11 sierpnia 1944
Rano po Mszy św. Siostry, które zeszły na dół, by z narażeniem życia doić krowy i dać trochę pożywienia dobytkowi, powróciły z żałosną wieścią, że bomba rozbiła oborę i poraniła krowy. Zwłaszcza jedna, ciężko ranna, już dogorywa. Matka Wielebna kazała ją ofiarować komendzie Armii Krajowej, która stoi obok nas w szkole. Dar był entuzjastycznie przyjęty i zaraz żołnierze specjaliści pobiegli ją oprawić. Część mięsa przynieśli nam wspaniałomyślnie. Bardzo się przydało, bo na tylu ludzi wychodzi dziennie moc produktów, a niestety nie widać końca.
Zapowiedziana pomoc angielska jest minimalna! Wczoraj była wielka radość, bo trochę zrzutów broni i amunicji spadło, ale co to znaczy wobec szalonego braku broni. Bolszewicy, którzy już byli na przedpolach Pragi, gdzieś się podziali, wcale już nie słychać artylerii frontowej, która w początkach sierpnia huczała po całych nocach.
Wpadł O. Leonard Hrynaszkiewicz, jezuita, ma tu na Rybakach swych żołnierzyków, którym kapelanuje. Nadrabia miną, opowiadając o bohaterstwie swych chłopców, ale naprawdę i on już wyczuwa tragizm położenia Warszawy.
Szpital oddał nam jedną wielką przysługę. A mianowicie zniósł kategorycznie przebieganie łączników i sanitariuszy przez ogród i klasztor na Nowe Miasto dla większego bezpieczeństwa szpitala. Usunął również znaczną część ludności z Rybaków, polecając im powrócić do swych mieszkań.
Wobec tego, że niebezpieczeństwo jest coraz większe, dzielna matka zakrystianka przy pomocy sióstr zniosła dziś ornaty i aparaty królewskie do piwnicy pod chórem, aby choć najważniejsze rzeczy uchronić od zagłady, bo piętro prawie nie do uratowania.