Sobota, 12 sierpnia 1944
Przeżyliśmy noc prawdziwie koszmarną. Niemcy widocznie odkryli u nas szpital i po południu puścili na nas tzw. „szafę” (są to jakieś straszne nowoczesne bomby rozsadzające i buchające płomieniem). Właśnie przybył nasz zacny spowiednik, O. Prowincjał, i korzystając ze względnego spokoju zaczął spowiadać siostry w zakrystii. Gdy od Pragi runęła ta „szafa”, przeleciała przez ogród jak lawina ognia paląc i niszczą wszystkie rośliny i drzewa i zatrzęsła posadami klasztoru. Podmuch powietrza był tak silny, że w zakrystii i innych miejscach powyrywało drzwi i okna. Zakonnice czekające na spowiedź poprzewracało, szarpiąc na nich welony i habity i obsypując gruzami. Dzięki Bogu nikt z nas nie zginął., ale wszyscy byli strasznie przerażeni i oszołomieni. Za to w naszym szpitaliku padło kilku rannych i jedna młodziutka sanitariuszka Zosia. W obawie przed nową „szafą” doktor kazał znieść rannych do grobów i tak już pełnych zakonnic i świeckich ludzi, którzy tu zewsząd uciekli. Podziemia napełniły się jękami ciężko rannych. Na samym środku zaświecono pośpiesznie 200-świecową lampę (bo elektryczność jeszcze mamy), pod którą na przyniesionym stole doktor robił żywcem operacje. Rannych wciąż nowych przynoszono, zrobiło się duszno nie do wytrzymania, ciężki zapach jodoformu przyprawiał wielu o zemdlenie. Wśród tego tłoku nasz O. Prowincjał [1], usadowiwszy się w jakimś fotelu, spowiadał najpierw zakonnice, a potem ludzi świeckich, których dużo garnęło się do spowiedzi, bo niebezpieczeństwo było rzeczywiście wielkie. Zacny Ojciec bardzo zmęczony, co chwila pot ocierał z czoła, ale trwał na stanowisku i nie odszedł póki wszystkich nie wyspowiadał. Niemcy upewniwszy się widać, że tu jest szpital, walili w nas bez przerwy. Jeden z pocisków zapalających uderzył w wieżyczkę nad kopułą, która się zapaliła. Niebezpieczeństwo było bardzo wielkie, bo z chwilą runięcia ciężkiej wieżyczki na posadzkę kościelną podziemiom groziło zawalenie. Drugiej strony była obawa, że pożar rozprzestrzeni się na cały kościół, a z niego i na klasztor. Zawiadomiłyśmy o tym naszego doktora; wybiegł, a zobaczywszy, co się dzieje, wydał rozkaz natychmiastowej ewakuacji szpitala.
Niemcy trochę się uspokoili, tylko samoloty wywiadowcze warczały nisko nad biednymi rannymi, dźwiganymi na noszach przez słabe i do ostatka wyczerpane sanitariuszki. Z kolei i my pomyślałyśmy o naszym bezpieczeństwie. Groby były niepewne, przeprowadziłyśmy więc Matkę Wielebną i Zgromadzenie do piwnicy pod nowicjatem. Wszystkie zaś młodsze siostry z uproszonymi do pomocy kilku ludźmi i strażakami czuwały na strychach, by nie dopuścić do zapalenia się któregoś z nich od iskier. Również znoszono w kubłach wodę do kościoła, gdzie zalewano posadzkę. W tej wodzie gasiły się spadające wciąż ze stropu głownie. O gaszeniu samej wieżyczki mowy nie było, któż by się tam dostał?! Niezadługo od latarni zapaliło się całe belkowanie kopuły. Wspaniały i groźny był to widok: miedziana kopuła rozpalona do czerwoności błyszczał gdzieś wysoko w ciemnościach, jakby zawieszona w powietrzu, a nad nią unosił się również ognisty krzyż miedziany, który w końcu nad ranem runął na plac przed kościołem.
Przez noc był względny spokój, Niemcy zadowoleni z dokonanego dzieła odpoczywali, tylko szpiedzy rezydujący na strychach raz po raz wysyłali świszczącą kulę w naszą stronę, lecz nikt już na to nie zwracał uwagi.
Z rana, po dobrym poczęstunku, strażacy nas opuścili, pozostałyśmy same, zdane na łaskę nieprzyjaciela. A dzień od rana zapowiadał się gorący. Około godz. 7 zajechała pancerka i poczęła walić w nasz nowicjat bez przerwy, jakby w przeczuciu, żeśmy się pod nim schroniły. Ksiądz Kanonik [2] wyszedł pierwszy ze Msza św., potem O. Leonard [Hrynaszkiewicz], jezuita. Obydwom Mszom św. towarzyszyły straszne wstrząsy i huki walącego się nowicjatu, co chwila gotowałyśmy się na pewną śmierć. Dalszy pobyt w tej piwnicy był prawdziwie niemożliwy. Nastąpiła decyzja powrotu pod kościół, gdyż latarnia, dzięki Bogu, ugrzęzła gdzieś w kopule i na razie nie groziła runięciem. Powrót odbywał się około kuchni, chyłkiem, pod ścianami, w pojedynkę.
Niebezpieczeństwo z każdym dniem większe.
Niemiecki film z sierpnia 1944 r. przedstawiający ostrzał Warszawy
[1] Ks. Jan Maćkowski (1902 – 1952), pierwszy prowincjał polskich pallotynów, profesor seminarium, rekolekcjonista i spowiednik.
[2] Ks. Michał Rozwadowski, kapelan klasztoru.