Wtorek, 22 sierpnia 1944
Na Freta niebezpieczeństwo wzmogło się ogromnie, rzucono wiele bomb zapalających i burzących, jedna upadła tuż przed oknem piwnicy, w której przebywała Matka Wielebna. Wstrząs ogromny, zrobiło się ciemno, duszno od siarki, krzyk dzieci i ludzi tłoczących się do drzwi, zdawało się, że już nadeszła ostatnia godzina. Bóg jednak miał litość nad nami i nic się nie stało.
W nocy ogromne pożary, które z trudem ugasiło wojsko ze strażakami. Wobec tego uradzono powrót Matki Wielebnej i Zgromadzenia do nas, gdzie obecnie na zgliszczach względnie spokojnie.
Przejście było ciężkie. Po drodze Matka Wielebna wstąpiła do pokoiku, gdzie mieszkało Zgromadzenie, tam pobłogosławiła dogorywającą M. Kazimierę. Boleśnie powitała Matka Wielebna zgliszcza i ruiny naszego kościoła i klasztoru, za to nadzwyczaj radośnie była przyjęta przez stróżujące siostry. Za Matką Wielebną zbiegło po trochu grupkami i całe Zgromadzenie, przyniesiono nawet M. Innocentę. Na Freta pozostała tylko M. Kazimiera pod troskliwą i czułą opieką ofiarnej S. Andrzei. Schron pod kościołem wydaje się dość bezpieczny, ogień naokoło już ugaszony. Gorzej z piwnicą pod nowicjatem[1], który się jeszcze dopala. Siostry na zmianę czuwają przy piwnicy, aby złodzieje nie wykradli złożonych tam rzeczy.
I oto nowe nieszczęście: około południa udały się na posterunek przy piwnicy S. Egidia i S. Maura. Tymczasem nakręcono „szafę”. Przerażone siostry uklękły w kąciku, zasłaniając twarz rękami. „Szafa” wymierzona była wprost na nie, w jednej chwili ogarnął je płomień, paląc na nich twarz, ręce i nogi. Naturalnie habity, szkaplerze, welony spalone na nic. Biedne siostry ogromnie cierpią, a taką małą ulgę można im przynieść przez polewanie olejem.
Matka Wielebna, zmartwiona cierpieniem sióstr, zabrała je do swej wnęki pod chórem. Właściwie jest tam bardzo niebezpiecznie, bo sklepienie słabe, a nad chórem już tylko niebo, ale przynajmniej zaciszniej tu i więcej powietrza. Pod kościołem zaś jest wprost niemożliwie – taka ogromna ciżba ludzi, kobiety i dzieci – wszystko kwili, płacze, a także kłóci się w okropny sposób. Z tego też powodu Matka Wielebna zdecydowała, że nie można przechowywać Pana Jezusa w tabernakulum, by nie narazić Go na brak uszanowania. Jednak rano mamy aż 4 Msze św., bo Ks. Prof. Archutowski wraz ze swym uczniem i przyjacielem, salezjaninem Ks. Kapustą (prawdziwe nazwisko – Maderski) i Ks. Wikarym na stałe zamieszkali u nas. W czasie Mszy św. O. Salezjanin tłumaczy modlitwy mszalne, a ludzie zachowują się względnie cicho, za to potem powstaje zgiełk nie do opisania.
Wieczorem przyniosły siostry wiadomość, że biedna M. Kazimiera nie żyje. Zmówiłyśmy wigilie za jej duszę.
_________________________
[1] Nowicjat mieścił się w pałacu Kotowskich.